środa, 23 marca 2011

Pielęgnować troskliwość - Sensei Sunya Kjolhede

"Troskliwość − powiedział Nagardżuna, jeden z wielkich indyjskich przodków w Dharmie − jest źródłem wszelkiego nektaru. Beztroska zaś prowadzi do śmierci. A zatem, chcąc postępować cnotliwie, zawsze pamiętajcie, by pielęgnować troskliwość”.

            Kiedy kilka lat temu trafiłam na ten fragment, uderzyło mnie, że podsumowuje on istotę tego, co buddyści nazywają uważnością. Prawdziwą podstawą uważności jest troskliwe serce − nie polega ona wcale na zimnej, zdystansowanej obserwacji. Chodzi o szczerą troskę. Jeżeli bowiem troszczymy się, angażujemy w to nasze serca, jesteśmy w naturalny sposób zainteresowani i uważni.


            Istnieje opowieść o mnichu zen imieniem Ryokan, należącym do szkoły soto, który żył w latach 1758-1831. Przez długie lata praktykował w klasztorze, a potem opuścił go, by zamieszkać samotnie w górskiej chacie na północy Japonii. Ryokan jest jednym z ulubionych bohaterów opowieści zen. To niezwykła, bardzo barwna postać. Miał wielkie serce, troskliwe i pełne głębokiej miłości do wszystkiego − zwierząt, roślin, dzieci. D. T. Suzuki nazywał go „wcieloną miłością − manifestacją bodhisattwy Kannon”. Opowiada o nim wiele historii. Ta pochodzi z książki D. T. Suzukiego „Zen i kultura japońska”:

            „Powiadają, że pewnego dnia młody pęd bambusa przebił się przez podłogę chatki Ryokana. Mnich obserwował, jak roślina się rozwija, aż w końcu chatka stała się dla niej za mała. Postanowił więc usunąć część dachu. Wziął świeczkę i próbował wypalić dziurę. Czy uznał, że to najprostszy sposób? Pewnie się nad tym nie zastanawiał, po prostu chciał zrobić miejsce dla młodego pędu, a skoro świeczka była akurat pod ręką, od razu zabrał się do pracy. Niestety, ogień rozprzestrzenił się bardziej, niż Ryokan planował, i pochłonął całą chatkę, zapewne razem z bambusem.”

            Dalej Suzuki rozważa: „Doprawdy, cóż to za szczyt głupoty: z powodu pędu bambusa puścić z dymem cały dom! Przynajmniej z praktycznego punktu widzenia. Ja jednak jestem skłonny darować mu tę głupotę, więcej, podziwiam ją. W jego stosunku do pędu bambusa jest coś autentycznego, a może powinienem powiedzieć: boskiego. Każdy akt miłości zawiera w sobie podobną postawę. Jako istoty ludzkie, silnie uwikłane we wszelkiego rodzaju praktyczne i przyziemne sprawy, nie jesteśmy w stanie podążać za każdym impulsem czystej życzliwości. Jak często celowo tłumimy lub zagłuszamy go w sobie? Rzadko jest on w nas tak całkowicie czysty, jak u owego szalonego poety, i być może z tego powodu świadomie tłumimy go lub zagłuszamy. Jeśli tak jest, to zanim skrytykujemy Ryokana, powinniśmy dogłębnie oczyścić własne życie.”
     
            W innej opowieści Ryokan śpi w swojej chatce, może tej, którą odbudował, przykryty moskitierą. Współczując głodnym komarom, wystawia spod niej jedną nogę. Oczywiście, nie wiemy ile prawdy jest w tych  opowieściach, lecz jest ich tak wiele. Ryokan musiał być doprawdy fascynującą, cudowną postacią!

            A zatem w jaki sposób możemy pielęgnować w sobie troskliwe serce, które ucieleśnia Ryokan? Czy może właściwe pytanie brzmi: co je hamuje? Serce współczucia i mądrości jest nam bowiem wrodzone i pojawia się naturalnie, gdy tylko się od niego nie odcinamy.

            Oczywiście, możemy pracować nad tym, by w naszych codziennych działaniach i związkach postępować bardziej troskliwie. Dla dobra wszystkich istot powinniśmy i możemy dokładać starań, aby uwolnić się od starych wzorców braku troski, dopuszczania do głosu destrukcyjnych myśli, słów i czynów. Dla nas samych i dla innych jest niezmiernie ważne, abyśmy dokonali tego wysiłku, starali się być bardziej świadomi, nie wyrządzali krzywdy. W buddyzmie mamy wskazania, które są podstawą naszej praktyki. Nie są to przykazania − nie ma nikogo tam w górze, kto mówiłby: „Nie będziesz...”. Buddyjskie wskazania to raczej drogowskazy, które mówią nam, jak działać, by nie wyrządzać krzywdy, zarówno dlatego, że jest to niezbędny warunek głębszego zaangażowania w praktykę, jak i − co ma podstawowe znaczenie − ponieważ takie działanie jest zgodne z naszą najgłębszą, prawdziwą naturą. Gdy będziemy pozostawać w kontakcie z niezmienną i nieskalaną prawdą naszego istnienia, w naturalny sposób nie będziemy zabijać, kraść, nadużywać seksualności, kłamać, upijać się czy narkotyzować, mówić źle o innych, i tak dalej.

            Taka moralność jest czymś więcej, niż tylko moralnością. Wykracza poza zakazy czy „samodyscyplinę”. Arne Naess, przedstawiciel głębokiej ekologii, dotyka tej kwestii, mówiąc o ruchu obrońców środowiska: „W moim odczuciu, potrzebujemy tego, by otworzyła się nieskończona różnorodność źródeł radości, poprzez zwiększoną wrażliwość na bogactwo i różnorodność życia, poprzez głęboką miłość do wolnych, naturalnych krajobrazów. Część tej radości wyrasta ze świadomości naszej intymnej relacji z czymś większym niż nasze własne ego, z czymś, co trwa od milionów lat i zasługuje na to, by żyć przez kolejne miliony”. Ten fragment kończy się słowami: „Niezbędna troska pojawia się naturalnie, jeśli poczucie ‘ja’ rozszerza się i pogłębia tak, że ochrona dzikiej natury zaczyna być postrzegana i odczuwana jako ochrona samego siebie”.

            W tym krótkim fragmencie zawiera się tak wiele. Możemy łatwo popaść w rodzaj umartwiania się, ciągłego „nie wolno mi!” albo „musimy sortować odpady! musimy kompostować! musimy ograniczyć konsumpcję!”. To wszystko prawda, gdyby nie ten skrajnie negatywny, karzący ton. Myślę że ludzie, być może nawet wszystkie istoty, są jak delfiny. Okazuje się, że delfiny nie potrafią uczyć się poprzez negatywne sprzężenie zwrotne, nie uczą się poprzez kary. Jeżeli się je karze, nawet nie drgną. Uczą się tylko poprzez pozytywne wzmocnienie i nagrody. Ten fakt mówi nam wiele nie tylko na temat technik zmiany zachowań. Dotyka samego serca naszej praktyki.

            Naess mówi o „radości, której źródłem jest poczucie intymnej relacji z czymś większym, niż nasze własne ego”. Tak długo, jak na najgłębszym poziomie naszej psychiki będziemy zakładać, że jesteśmy oddzieleni, ograniczeni jedynie do tego, jakże skończonego, ciała-umysłu, nasza troska o innych − w istocie, nasza troska o cokolwiek − będzie skażona tym oddzieleniem. Wciąż będziemy nieuchronnie dochodzić do punktu, w którym odczuwamy ją jedynie jako ciężar; nie chcemy już dalej się troszczyć. Możemy się zmuszać do troskliwości, do tego aby być „dobrym”, ale wszyscy będą w tym wyczuwali fałsz − i inni, i my sami. Możemy też popaść w drugą skrajność, otaczając się murem buntu i cynizmu. Praktyka pokazuje nam, że istnieje jeszcze inne wyjście: prosty i skuteczny sposób,  by rozpuścić ten mur i odzyskać nasze czułe serce. Jego istotą jest zanurzenie się pod powierzchnię nawykowych myśli, aby doświadczyć jedności z czymś o wiele większym i rozleglejszym, niż nasze marne poczucie ja, a następnie wniesienie Tego w nasze codzienne życie i związki.

            Arne Naess mówi o poszerzeniu poczucia „ja”. Musimy tu być ostrożni. Zdefiniowanie „ja” na nowo, poszerzenie „ja” − to może brzmieć wspaniale. Jednak kryje się tu pułapka, ponieważ każde wyobrażenie, każde pojęcie ogranicza rozległą wolność naszej prawdziwej natury. Nie chodzi o to, by zastąpić jedno pojęcie „ja” innym, zmieniając tylko jego rozmiar i kształt. Chodzi o to, by przejrzeć na wskroś każde pojęcie i wyobrażenie, i przebudzić się do nieograniczonej przez wyobrażenia, bezbrzeżnej, nieuchwytnej prawdy o naszej własnej naturze i wszystkim, co istnieje − a potem wydać na świat ten nektar, wrodzone nam troskliwe serce, dla dobra wszystkich istot.

Newsletter, Windhorse Zen Community, luty 2006
tłumaczenie Olena Waśkiewicz, Trzy Skarby Numer 2

1 komentarz: